Polnisch

Dla Wielanda jako zagorzałego kosmopolity WOLNOŚĆ PRASY jest jednym z naszych najważniejszych dóbr, bez którego nie byłyby możliwe podwaliny naszej obecnej kultury. Dzisiaj cieszymy się normalnością przepływu i wymiany informacji przez znacznie więcej mediów niż tylko książka czy gazeta.

W niektórych krajach jednak źródłami tymi nie tylko się manipuluje, ale – w najgorszym wypadku –  nawet się je ogranicza.

Tekst ten ma uświadomić czytelnikowi, jak cenna, ale także jak bardzo zagrożona jest nasza wolność; nie tylko piszący w najszerszym znaczeniu tego słowa mają obowiązek podawać informacje zgodne z prawdą, ale także wolny, oświecony obywatel powinien się domagać prawa do prawdy, żeby móc zachować to „dobro kultury”.

Tekst ten powstał w latach 1785 – 88 jako zaczątek czasopisma kulturalnego ”Der Teutsche Merkur” , a  pisma autorstwa założyciela tego czasopisma, Christopha Martina Wielanda, na tle naszego dzisiejszego medialnego, ale także politycznego rozwoju  światowego, okazują się znowu aktualne i potrzebne. 


Maria Przybylowska

ZAKON KOSMOPOLITÓW A PRAWA I OBOWIĄZKI PISARZY

WIELAND:

 Jestem tylko jednym z wielu mało znaczących obywateli świata i dlatego nie odgrywam w tragikomicznych jego dziejach światowych lub też państwowych ani wielkiej, ani też małej roli. Ponieważ jednak równocześnie mam zaszczyt bycia CZŁOWIEKIEM i jako taki jestem ZMUSZONY brać w większym czy też mniejszym stopniu udział we wszystkich ludzkich sprawach, nie mogę sobie odmówić bycia jednym z najpilniejszych i najgorętszych widzów w tym niezmiernie interesującym i jedynym w swoim rodzaju dramacie, od momentu odsłonięcia kurtyny aż do chwili obecnej. Z mocy zakonu, do którego się przyznaję, mam na takiejże samej uwadze zarówno prawa, jak i obowiązki człowieka. Natura, powie kosmopolita, dała każdemu z nas szczególną zdolność do tego, czym ma on być, a powiązania między rzeczami stawiają go wobec okoliczności, które są mniej lub bardziej sprzyjające jego rozwojowi. Ich rozwinięcie i dopełnienie jednakże natura pozostawia jemu samemu. Przypada mu w udziale poprawić to, co natura pozostawiła niedoskonałym albo co pominęła, a własne skłonności rozwinąć aż do kunsztu. Leży to w jego własnym interesie, i nie ma rzeczy ważniejszej od dążenia do jak największego przybliżenia się do swego rodzaju doskonałości, która w pewnym sensie nie ma granic.

Ponieważ plan życia człowieka zależy nie tylko od niego samego, ponieważ powinien być on gotów do każdego użytku, który najwyższy rządzący tym światem zechce z niego zrobić, jego pierwszym ludzkim obowiązkiem jest osiągnięcie możliwie NAJWIĘKSZEJ UŻYTECZNOŚCI. Wysokim stopniem tej użyteczności, o ile zależy ona od wprawy, pilności, wysiłku i wytrwałości, a więc od naszej własnej woli, jest to, co kosmopolici nazywają CNOTĄ, a jej ideałem – miara, którą mierzą wartość poszczególnych osób. Z tego, co zostało dotychczas powiedziane, wynika różnica między MIESZKAŃCAMI ŚWIATA  a jego  OBYWATELAMI. Pierwsze określenie przysługuje nie tylko wszystkim ludziom, ale także całej gamie niższych od niego zwierząt. Natomiast OBYWATELEM ŚWIATA w węższym i szlachetniejszym sensie tego słowa może się nazywać tylko ten, którego czynią użytecznym jego własne zasady i poglądy, pozostające w pełnej zgodzie z naturą.

PETER

Zasada, będąca jedną z fundamentalnych założeń ich zakonu, brzmi: w moralnym porządku rzeczy wszelkie tworzenie, wszelaki wzrost i dążenie do doskonałości muszą być powodowane i urzeczywistniane w sposób naturalny, łagodny, przebiegający niezauważalnie z chwili na chwilę. Wszystkie nagłe zaburzenia równowagi sił, wszystkie gwałtowne środki, mające na celu osiągnięcie czegoś SKOKAMI w KRÓTSZYM CZASIE, co w naturalnym biegu rzeczy mogłoby wyrosnąć tylko w o wiele dłuższym okresie, wszelkie działania tak gwałtowne, że nie można obliczyć miary siły, potrzebnej i wystarczającej do stworzenia danej rzeczy, grożą zawsze tym, że czyni się o wiele więcej niż potrzeba, krótko mówiąc: wszystkie gwałtowne skutki namiętności z powodu  JEDNOSTRONNYCH WYOBRAŻEŃ i przesadnych żądań, choć na końcu  powinny urodzić dobro, niszczą równocześnie tak wiele dobrego, i przeważnie rodzą jeszcze większe zło. 

GUNTHER

Chociaż kosmopolita z najlepszą wolą wobec świata – nazywający wszystko co dobre dobrem i nie zawsze opiewającym i oklaskującym zakazy i działania przywódców państwa – wybornie widzi ich słabości, przywary, uchybienia, niekonsekwencje itd.  i poważnie je dezaprobuje – krótko mówiąc: zna niedoskonałości konstytucji, prawodawstwa, policji, ekonomii i całej administracji państwowej w ogóle i w szczegółach, (a może także zna środki, by zapobiec tym niedostatkom…) i niczego nie pragnie goręcej niż zażegnania ich, to jednak z całą pewnością można liczyć na to, że kosmopolita, powodowany własną korzyścią bądź patriotyzmem, nigdy nie zakłóci pod jakimkolwiek pozorem spokoju publicznego i nie będzie dążył do poprawy czegokolwiek przy użyciu przemocy czy innych środków, niezgodnych z konstytucją.  

Żaden kosmopolita nigdy nie brał świadomie udziału w żadnym sprzysiężeniu, żadnej rebelii ani w rozpętaniu wojny domowej, nie aprobował także takich czy podobnych środków NAPRAWIANIA ŚWIATA, nie mówiąc już o  ich zalecaniu czy też publicznym usprawiedliwianiu.

Kosmopolita, zgodnie ze swoimi najistotniejszymi obowiązkami zakonu, jest zawsze spokojnym obywatelem, nawet jeśli nie jest zadowolony z obecnego stanu spraw publicznych.

DIETER

Kosmopolita przestrzega wszystkich praw państwa, w którym żyje, a których mądrość, sprawiedliwość i pożytek publiczny są oczywiste – jako OBYWATEL ŚWIATA, a podporządkowuje się wszystkim pozostałym z konieczności! Dobrze życzy swojemu krajowi, ale równie dobrze – WSZYSTKIM INNYM, i jest niezdolny do świadomego budowania dobrobytu, sławy i wielkości swojej ojczyzny kosztem innych państw, preferując własny kraj i gnębiąc inne. Kosmopolici są równie dalecy od obu ekstremów, to znaczy: albo od przypisywania człowiekowi NAJWAŻNIEJSZEJ ROLI we Wszechświecie, albo też od traktowania swojego istnienia jako nic nie znaczącej gry przypadku, marzenia bez celu, sensu i powiązań. Przekonuje ich PREFEROWANIE ROZSĄDKU, głoszącego, że człowiek, niezależnie od swojej pozornej małości, jest nie tylko zorganizowaną materią ożywioną, ŚLEPYM NARZĘDZIEM OBCYCH SIŁ, lecz sam jest działającą siłą jako osoba myśląca i posiadająca własną wolę.

CORINNA

OPÓR jest wręcz jednym z obowiązków członków zakonu, ale tylko dopóty, dopóki można go stawiać zgodnie z prawem. Jako jedyna broń dozwolona jest  broń rozsądku. W TEGO RODZAJU  wojnie, obronie i ataku kosmopolici mają okazywać  tyle rozsądku, mądrości, niezłomności i uczciwości, ile to tylko możliwe. Jeśli to wszystko zrobią, zadośćuczynią jedynie swojemu kosmopolitycznemu obowiązkowi. Kiedy jednak zauważą, że gorące głowy, stające być może na czele ich  ciemiężycieli, wybierają drogi, które w naturalny sposób muszą wstrząsnąć państwem przy użyciu przemocy, […] i kiedy zmierzają do ulepszeń, za które przyjdzie być może zapłacić drożej, niż są warte: rodzinnym szczęściem, dobrobytem i życiem setek tysięcy ludzi, wówczas wycofują się. A kiedy nie słychać już głosu rozsądku, nakazującego umiar we wszystkich sprawach, wówczas powstrzymują się od wszelkich działań, aby mimo woli nie szkodzić, i zaczynają działać dopiero wtedy, gdy nadejdzie czas, by według lepszego planu odbudować to, co legło w gruzach wskutek partyjnych szaleństw i wściekłej walki samowolnej władzy  z upokarzaną społecznością, chcącą się uwolnić i zemścić. 

GUNTHER:

Kosmopolici noszą miano OBYWATELI ŚWIATA w jego właściwym i najistotniejszym znaczeniu. Traktują bowiem WSZYSTKIE NARODY na Ziemi jako  liczne gałęzie tej samej RODZINY, a  UNIWERSUM jako jedno państwo, w którym są OBYWATELAMI wraz z innymi niezliczonymi rozumnymi istotami, by – podlegając powszechnym prawom natury – wspierać DOSKONAŁOŚĆ CAŁOŚCI, zajmując się pomnażaniem własnego dobrobytu w sobie właściwy sposób. Cała ta sprawa polega na pewnym naturalnym pokrewieństwie i sympatii, objawiających się w całym uniwersum między bardzo podobnymi istotami, i na duchowej więzi, w której prawda, dobroć i prawość serca łączą ze sobą szlachetnych ludzi. Nie znam żadnej silniejszej więzi, tworzącej społeczeństwo, które przewyższa wszelkie inne ludzkie społeczności porządkiem i harmonią. 

WIELAND:

„Celem zakonu jest zmniejszanie sumy zła, gnębiącego ludzkość – o ile jest to możliwe bez czynienia samemu zła – aby pomnażać sumę dobra na świecie według własnych najlepszych chęci i możliwości.”

PETER:

Kosmopolici twierdzą, że istnieje tylko jedna forma rządzenia, której nie można nic zarzucić: jest to władza ROZSĄDKU. Miałaby ona miejsce wówczas, gdyby rozsądnym narodem rządzili rozsądni władcy i rozsądne prawa. Zbędne jest chyba przypominanie, że słowo ROZSĄDNY używane jest tu w swoim właściwym znaczeniu, to jest tam, gdzie oznacza ono prawdziwe DZIAŁANIE rozsądku i pełne dysponowanie przypisaną mu władzą nad zwierzęcą częścią ludzkiej natury.  W najdawniejszych czasach, które słusznie zwie się dzieciństwem świata, rozsądek działał przeważnie tylko jako instynkt. Ludzie, posiadający zasób jedynie dziecięcego doświadczenia: zmysłowi, żywotni, lekkomyślni, niespokojni, troszczyli się o chwilę obecną, a w niewielkim tylko stopniu, podobnie jak dzieci, przewidywali   przyszłość i naturalne, ale powolne skutki teraźniejszości.

DIETER

Niewiele ludów z najdalszej przeszłości umiało należycie cenić wartość wolności, jeszcze mniej potrafiło łączyć wolność z obywatelskim porządkiem oraz  kunszt wojenny z kunsztem  pokojowym. Ze znanych przyczyn wynika równie znany skutek, że – przy szybkim postępie kultury w poszczególnych sztukach i dziedzinach wiedzy, uzależnionych od wynalazczości, przedsiębiorczości, wytrwałej pilności i chęci współzawodnictwa – stosunkowo najbardziej w tyle pozostała najwyższa ze wszystkich sztuk: królewska umiejętność USZCZĘŚLIWIANIA NARODÓW DZIĘKI PRAWODAWSTWU i rozsądnemu rządzeniu. 

CORINNA

Wciąż jeszcze większa i piękniejsza część Europy znajduje się pod uciskiem, dławiącym najszlachetniejsze siły ludzkości. Jest to skutek pozostałości po barbarzyńskich konstytucjach, następstwo ciemnoty i pomyłek bezwzględnego tysiąclecia.  Wciąż jeszcze w niektórych naszych potężnych imperiach nie rozważono odpowiednio praw tronu, nie porównano z innymi i nie ustalono ich  zgodnie z pierwszą konstytucją obywatelskich społeczeństw. Wciąż jeszcze istnieją państwa, gdzie źródłem praw nie jest powszechna rozwaga, lecz często niedorzeczny rozum i zmienna wola jednostki albo tych niewielu, którzy potrafią zawładnąć jego autorytetem.

WIELAND:

„… najgorsze jest to, że możemy się zapisać na śmierć, a mimo to nie ubędzie ze świata nawet jeden jedyny łajdak.”  

CORINNA:

… a także to, co nazywamy poszanowaniem prawa, bezczeszczone jest w  większości krajów przez prawa barbarzyńskie albo źle powiązane ze sobą i nie pasujące do czasu i okoliczności. W wielu jeszcze państwach nic nie jest bardziej niepewne niż bezpieczeństwo własności, honoru, wolności i życia obywateli. I to w Europie! I to w stuleciu, w którym sztuka i nauka, dobry gust, oświecenie i wyrafinowanie w stosunkowo krótkim czasie wspięły się na wyżyny, z których wysokości z niejakim zawrotem głowy patrzy się na poprzednie stulecia. Jednakże w odniesieniu do tych istotnych rzeczy wydaje się (jeśli nasza nadzieja nie jest płonna), że obecny stan Europy zbliża się do zbawiennej  rewolucji.

DIETER

Rewolucji,  dokonującej się nie za pomocą samowolnych buntów i wojny domowej, lecz dzięki niewzruszonej,  nieugiętej wytrwałości podczas koniecznego oporu – nie na drodze niszczących zmagań namiętności z innymi namiętnościami, przemocy z przemocą, lecz dzięki łagodnej, przekonującej i wreszcie nieodpartej  przewadze rozsądku.

Krótko mówiąc, rewolucji, która, nie topiąc Europy we krwi i nie podpalając jej, będzie polegała jedynie na dobroczynnym dziele POUCZANIA ludzi o ich prawdziwych interesach, prawach i obowiązkach, celach ich istnienia i jedynych środkach, dzięki którym będzie można bezpiecznie i niezawodnie osiągnąć te cele. 

PETER

Z tego, co dotychczas zostało powiedziane, wynika jasno, iż kosmopolici widzą dzisiejszą formę rządzenia jako, by tak rzec, rusztowanie do budowy owej wiecznej świątyni powszechnej szczęśliwości, na rzecz której w pewnym sensie pracowały wszystkie minione stulecia. DESPOTYZM jest zgodnie z ich pojęciami barbarzyńską formą rządzenia, która, by móc długo istnieć, zakłada okoliczności i warunki, które wśród oświeconych narodów Europy są NIE DO POMYŚLENIA. Despotyzm w tej części świata nawet w okresach poprzedzających kulturę i oświecenie nigdy nie był znany (?). Przez całe tysiąclecia wolność była żywiołem mieszkańców zarówno prymitywnych, jak też kulturalnych i wykształconych.   Na rzecz wiecznych zasad rozsądku i podstawowych praw ludzkości należy: nie czynić żadnych ustępstw, nie uznawać żadnego przedawnienia, żadnego niewykorzystania okazji. Wszyscy założyciele dzisiejszych mocarstw europejskich byli przywódcami wolnych ludzi.  

GUNTHER

Pierwszą rzeczą, której powinni żądać ludzie, niezależnie od tego, jaka jest forma rządzenia i czego odmówić mógłby im tylko zdeklarowany tyran, jest: MOŻLIWOŚĆ BYCIA CZŁOWIEKIEM – a nie można być nim, jeśli jest się niewolnikiem. Rozsądna konstytucja i takiż sposób rządzenia narodami zbliżają się już powolnym, ale tym bardziej zdecydowanym krokiem,  a proces ten przyspieszony być może jedynie przez jak największy kult rozsądku, jak najszersze upowszechnianie podstawowych wartości, jak największą jawność wszystkich faktów, obserwacji, spostrzeżeń, propozycji poprawy, a także ostrzeżeń przed błędami, których upublicznienie może być pożyteczne dla poszczególnych społeczeństw i państw albo nawet dla całej ludzkości. Kosmopolici  traktują więc WOLNOŚĆ PRASY, bez której to wszystko nie mogłoby się udać, jako współczesne PALLADIUM LUDZKOŚCI, od którego utrzymania zależy wszelka nadzieja na lepszą przyszłość, a którego utrata pociągnęłaby za sobą szereg długotrwałych i straszliwych skutków,  niemożliwych do przewidzenia. 

DIETER

Przy tak wielkiej ilości pism, w których podróżnicy oddają do druku swoje zebrane podczas podróży i wędrówek uwagi i wiadomości, w listach skierowanych do przyjaciół, a zwłaszcza do szerszej publiczności, i ponieważ zapotrzebowanie czytającego świata na pisma tego rodzaju – naturalne wypowiedzi podróżujących pisarzy i piszących listy podróżników – codziennie rośnie, posłużyłaby (przydałaby się) może niektórym miara, według której mogliby rzetelnie określać  uprawnienia takich pisarzy oraz granice ich wolności przy upublicznianiu  ich uwag, wiadomości i sądów we wszystkich zdarzających się przypadkach.

WIELAND

Miara ta wydaje mi się obecna w poniższym szeregu prawd.

Określam je z ufnością prawdami, ponieważ nie tylko jestem sam o tym przekonany, ale  mniemam także, iż objawiają się one jako prawdy każdej zaledwie średnio oświeconej głowie, zdolnej do niejakiego zastanowienia.

CORINNA

Wolność prasy jest sprawą i interesem CAŁEGO RODZAJU LUDZKIEGO.

Jej to przede wszystkim mamy do zawdzięczenia obecny stan kultury i oświecenia, na których opiera się przeważająca część narodów Europy. Jeśli zabierze nam się tę wolność, wkrótce zgaśnie światło, którym się obecnie cieszymy. Niewiedza szybko przerodzi się w głupotę, a głupota wyda nas na pastwę przesądów i despotyzmu. Narody pogrążą się w barbarzyństwie mrocznych stuleci, a kto zdobędzie się na odwagę mówienia prawdy, na której ukrywaniu zależeć będzie ciemięzcom ludzkości, nazywany będzie kacerzem i buntownikiem i karany jako przestępca. Wolność prasy jest dlatego PRAWEM PISZĄCYCH, bowiem jest, by tak rzec, PRAWEM CYWILIZOWANYCH NARODÓW. I tylko dlatego jest prawem, gdyż ludziom, jako istotom rozsądnym, na niczym bardziej nie powinno zależeć niż na rzetelnej WIEDZY o tym wszystkim,  co w jakikolwiek sposób może się przyczynić do przybliżenia się ich do doskonałości. Nauki, która jest tym dla ludzkiego rozumu, co światło dla oczu,  nie można i nie wolno zamykać w innych granicach niż w tych, które wyznaczyła SAMA NATURA. Najpotrzebniejszą i najbardziej pożyteczną ze wszystkich nauk, w której zawarte są wszystkie pozostałe, jest nauka o człowieku.  

WIELAND:

WŁAŚCIWYM PODMIOTEM STUDIÓW LUDZKOŚCI JEST – CZŁOWIEK!

PETER:

Jest  to zadanie, nad którego pełnym i niezafałszowanym rozwiązaniem będzie się jeszcze pracować przez stulecia. Jego stawianie, wspieranie, robienie coraz większych postępów jest przedmiotem studiów nad człowiekiem. Aby dowiedzieć się, jakie są ludzkie możliwości, trzeba wpierw wiedzieć, czym człowiek właściwie jest i co naprawdę osiągnął. Aby poprawić jego stan i zaradzić jego dolegliwościom, trzeba wpierw zrozumieć, czego mu brakuje i jaka jest tego przyczyna. Ogólnie rzecz biorąc, prawdziwa znajomość człowieka ma charakter HISTORYCZNY.

Historia narodów, – przy uwzględnieniu ich dawnych i współczesnych właściwości, w powiązaniach faktów i zdarzeń, w ich wzajemnej zależności od siebie, gdzie działanie albo osiągnięcia jednego narodu stają się inspiracją albo przyczyną dla działań innego – FILOZOFIA DZIEJÓW LUDZKOŚCI, nie jest niczym innym niż przedstawianiem tego, co przydarzyło się i nadal przydarza człowiekowi. Jest przedstawianiem stałej kontynuacji faktów, do których nie można dotrzeć inaczej niż otwierając szeroko oczy i patrząc, a także PRZEKAZUJĄC INNYM swoje obserwacje przez tych, którzy mieli więcej okazji do WIDZENIA TEGO, CO NALEŻY ZOBACZYĆ.

WIELAND

Z tego punktu widzenia należy oceniać cały wkład w geografię i wiedzę o człowieku, jakiego dokonali roztropni i doświadczeni ludzie, podróżujący wodą, lądem i piechotą, uczeni i prostaczkowie – (gdyż i  NIEWYKSZTAŁCENI mogą mieć umysł zdolny do obserwacji i często patrzą świeższymi oczami niż uczeni z profesji).

Z tego też punktu widzenia rozpoznaje się wartość tego wkładu i uznaje, że rodowi ludzkiemu: każdemu narodowi, każdemu państwu i każdemu człowiekowi zależy na tym, żeby umieszczać w ogólnych magazynach ludzkiej wiedzy dostatecznie wiele  takich wkładów.

DIETER

Naoczny świadek może, bez własnej przewiny, widzieć fałszywie. To, co ktoś powtarza po kimś, kogo uważa za godnego zaufania, może zostać wypaczone. Najuważniejszy i najbardziej pojętny obserwator może, jak każdy człowiek, ulec złudzeniu i i przeoczyć ważną okoliczność. Nie jest więc raczej możliwe, żeby pisma, w których przedstawiono dzieje narodów, państw, obyczajów i tym podobnych, nawet jeśli rzetelnie usiłowano mówić w nich prawdę, nie zawierały absolutnie żadnych niepoprawności. Możliwe jest także, że ktoś z braku doświadczenia albo wskutek własnych mrocznych wyobrażeń i skłonności widzi niekiedy i osądza nieprawidłowo. Jednak byłoby bezsensownym, gdyby wyciągnąć z tego wniosek, iż nie wolno upubliczniać pism, których ogłoszenie byłoby pożyteczne albo mogło stać się pożyteczne dla świata. 

GUNTHER

Wynika z tego jedynie, że każdy, kto sądzi, iż zna daną rzecz lepiej albo potrafi wykryć błędy jakiegoś piszącego i poprawić je, jest nie tylko uprawniony, lecz ma nawet pewnego rodzaju obowiązek służenia w ten sposób światu.  

PETER

W szczególności każdemu wielkiemu narodowi – a zwłaszcza naszemu, którego instytucje państwowe raczej przypadkowo zrosły się niż zostały planowo połączone z różnorodnych i  niejednolitych części –  powinno zależeć na tym, by jak najdokładniej poznać swój OBECNY STAN.

Każdy, nawet najmniejszy wkład w dziedzinę gospodarki państwowej, policji, kondycji obywatelskiej i wojskowej, religii, obyczajów, wychowania publicznego, nauki i sztuki, rzemiosła, rolnictwa itd. oraz stopień kultury, oświecenia, humanizacji, działania i dążenia w górę ku lepszemu, które osiąga i szerzy WŁASNE ŚWIATŁO – każdy taki wkład jest nieoceniony  i zasługuje na naszą podziękę.

GUNTHER:

Pierwszą i najważniejszą cechą piszącego, który wnosi swój wkład z WŁASNEJ OBSERWACJI, powinno być to, że musi on mieć SZCZERĄ WOLĘ MÓWIENIA PRAWDY. Nie wolno mu ŚWIADOMIE ulegać w swoich wiadomościach i uwagach żadnej namiętności, żadnym uprzedzeniom ani też prywacie.

WIELAND:

Jego pierwszym OBOWIĄZKIEM jest PRAWDZIWOŚĆ i BEZSTRONNOŚĆ. A ponieważ jesteśmy uprawnieni do wszystkiego, co stanowi warunek konieczny dla wypełniania naszych obowiązków, żadnemu piszącemu tej klasy nie można zabronić PRAWA DO OTWARTOŚCI. Musi on CHCIEĆ mówić prawdę i musi być to DOZWOLONE.

CORINNA

Zgodnie z tym, co powiedziano, pisarz ma pełne prawo mówić o narodzie, o którym pisze, WSZYSTKO, co WIDZIAŁ. Dobro i zło, rzeczy chwalebne i naganne. NIE BĘDZIE Z POŻYTKIEM DLA ŚWIATA, jeśli piszący przedstawi niewierne wizerunki, ukazujące jedynie dobrą stronę rzeczy, a tę błędną albo będzie zacierał, albo zgoła fałszował za pomocą pochlebczych upiększeń. Nikt nie powinien się obrażać o to, że przedstawiono go takim, jakim jest. UPRZEJMOŚĆ, która zabrania nam otwarcie wymieniać błędy  osoby publicznej, NIE JEST OBOWIĄZKIEM pisarza, wypowiadającego się o ludziach jako takich bądź o narodach i państwach – jakie by nie były, małe czy wielkie.

GUNTHER

Jakiś naród żądałby czegoś niebywałego i ośmieszałby się w oczach świata, gdyby chciał, by uznawano go za   nieposzlakowanego i doskonałego pod każdym względem.

WIELAND:

… a jednak musiałby taki naprawdę być, gdyby światły obserwator nie miał mu nic do zarzucenia.

GUNTHER:

Rządzący, którzy należycie rozumieją swoją godność i swój urząd, gardzą pochlebstwami i wiedzą, że ktoś, kto ma odwagę mówienia im nieprzyjemnych prawd, z całą pewnością im dobrze życzy.

WIELAND:

Najlepszym księciem jest ten, którego największym pragnieniem jest: być najlepszym człowiekiem z całego swojego narodu. 

GUNTHER:

I z pewnością taki nie będzie nikomu miał za złe, jeśli da mu się delikatnie do zrozumienia to, co śmiało wypowiedzą potomni, kiedy już dla niego będzie za późno, by odnieść z tego jakąś korzyść.

WIELAND:

Cóż – dopóki ludzie będą mieli głowy, tacy jak Rousseau, Voltaire i inni, mający wpływ na świat intelektualny, będą musieli być uznawani za twórców swojego stulecia na równi z prawdziwymi monarchami.

DIETER:

Wszystkim, czego w takim wypadku wymaga szacunek dla danego narodu albo społeczności, jest:

mówić o swoich ciemnych stronach PRZYZWOITYMI wyrazami, bez przesady, goryczy i złośliwości, i dowodzić swej bezstronności, oddając sprawiedliwość cnotom i wszystkiemu, co w owej społeczności jest godne pochwały. Aby zdobyć prawdziwą wiedzę o narodach i epokach, przede wszystkim niezbędne jest poznawanie tego, co CHARAKTERYZUJE  bądź  WYRÓŻNIA każdą nację.  

WIELAND:

To, co charakterystyczne, ujawnia się równie wyraźnie, a często nawet wyraźniej, w BŁĘDACH niż w DOSKONAŁOŚCI.

CORINNA:

Często błędy są tylko NADMIAREM pewnych właściwości, które w przyzwoitej ilości są jak najgodniejsze pochwały: na przykład afektacja bierze się z nadmiaru elegancji. Spostrzeganie takich błędów nie oznacza obrazy, lecz godne podzięki wskazanie, gdzie i jak można stać się lepszym i godniejszym pochwały. Bezstronny obserwator, którego natura wyposażyła w bystrość i żywość umysłu, widzi wszędzie, gdziekolwiek się pojawi, ludzi w ich poczynaniach, dostrzega ich właściwości, niedostatki i  tępotę  w ich naturalnym świetle, a wtedy, bez najmniejszego zamiaru ośmieszania czegokolwiek, okazuje się, że trzeba się śmiać lub uśmiechać na widok tego, co śmieszne.

WIELAND:

Szczęsny ten kraj, który popełnia tylko ŚMIESZNE błędy.

PETER:

  Kto przybywa z wielkiego państwa do innego, gdzie konstytucja i charakter narodowy albo obyczaje bardzo się różnią od jego kraju,  – jak np. – z militarnego państwa do takiego, które zawdzięcza swój dobry byt POKOJOWI i pokojowym umiejętnościom, ten przynosi ze sobą dyspozycje, by zauważać wszystko, co stanowi o różnicy między tymi państwami, ponieważ właśnie te cechy najbardziej rzucają mu się w oczy. Stąd jest dla niego zupełnie naturalne, że znajduje upodobanie w PRZECIWSTAWIANIU sobie i porównywaniu ze sobą cech charakterystycznych dla jednej i drugiej nacji.

DIETER:

Tak jak nie istnieje żaden przedmiot nauki, którego nie wolno byłoby zbadać, ba, nawet nie ma prawd wiary, których nie wolno byłoby naświetlić za pomocą rozumu, aby zobaczyć, czy są wiarygodne czy nie, tak nie ma również żadnej historycznej ani praktycznej prawdy, którą miałoby się prawo obłożyć interdyktem albo uznać za kontrabandę. Jest NIEDORZECZNOŚCIĄ czynić tajemnicę państwową z rzeczy, widocznych dla całego świata, albo poczytywać komuś za złe, kiedy ten objawia światu, co setki tysięcy ludzi widzą, słyszą i czują. 

CORINNA

Tym, co odróżnia kosmopolitów od innych TAJNYCH BRACTW, jest to, że nie mają do ukrycia żadnych tajemnic ani też nie czynią ich ze swoich zasad i poglądów. Całemu światu wolno wiedzieć, jak oni myślą, co przedsiębiorą i jakimi drogami kroczą. Jakiejże mądrości, powiadają, można oczekiwać od ludzi, którzy z wielce uroczystą miną ubierają i rozbierają lalki, bawią się w ciuciubabkę albo chowankę. Także samo nierozsądne są pozorne przyczyny, za pomocą których określa się rzekomą konieczność samowolnego ograniczania WOLNOŚCI PRASY.

Dowiedziono niepodważalnie, że wolno jej stawiać jedynie granice, jakie stawia się każdemu pisarzowi, księgarzowi i wydawcy, granice mieszczące się w powszechnym i rzetelnym prawie obywatelskim. Pisma mianowicie, których ogłaszanie w każdym cywilizowanym państwie – obojętnie jaka jest w nim osobista wolność  – jest przestępstwem, takim, które wynika z samej natury rzeczy.

GUNTHER:

A więc wszystkie pisma, które zawierają BEZPOŚREDNIE zniewagi wobec  osób znanych lub też wyraźnie określonych, co jest zakazane i potępione w ustawach obywatelskich.

PETER

Również takie pisma, które WRĘCZ WZYWAJĄ do buntu i rebelii przeciwko prawnie ustanowionej zwierzchności.

DIETER:

Pisma, które skierowane są BEZPOŚREDNIO przeciwko PRAWNIE USTANOWIONEJ konstytucji państwowej. 

GUNTHER:

Także pisma, wzywające do obalenia wszystkich religii, wszelkiej moralności i całego porządku społecznego. Wszystkie takie pisma podlegają w każdym państwie karze w równym stopniu, co zdrada stanu, kradzież albo skrytobójstwo.

CORINNA

Jednakowoż słówka BEZPOŚREDNIO albo WRĘCZ są tu zbędne, gdyż ich znaczenie w tym kontekście jest tak ISTOTNE, że karanie autorów danego pisma opierałoby się wyłącznie na nich. Gdyby jakiemuś cenzorowi z urzędu albo obywatelskiemu sędziemu wolno było wyrokować o jakimś piśmie przez ogłaszanie WNIOSKÓW (wygłaszanie OPINII), zależnych jedynie od JEGO wyobrażeń, JEGO szczególnego mniemania, od JEGO uprzedzeń, od stanu JEGO rozumu bądź braku rozumu, JEGO znajomości albo nieznajomości rzeczy, JEGO uczuć albo gustu… jakaż książka uszłaby wtedy potępieniu?

WIELAND:

Czyż nie wiemy z doświadczenia, że w krajach, w których istnieje taka SAMOWOLNA CENZURA, właśnie najznamienitsze książki są pierwszymi, które umieszcza się na indeksie.

(Czy zastanawialiście się kiedyś, co by się stało, gdyby sztuki teatralne były cenzurowane? Czego to też nie wolno byłoby grać?!)

ŚMIERĆDANTONA IMIĘRÓŻY DONCARLOS, WILHELM TELL, RYSZARD III, PAPIEŻYCA JOANNA, NAMIESTNIK, PRZEBUDZENIE WIOSNY, ZBÓJCY, WESELE FIGARA, DER ÖFFENTLICHE ANKLÄGER Fritza Hochwäldera, MAKBET, MARAT SADE, FEGEFEUER IN INGOLSTADT, ARTURO UI, BIEDERMANN I PODPALACZE, JULIUSZ CEZAR, MICHAEL KOHLHAAS, SZATAŃSKIE WERSETY,  DIE REVOLUTION IST NOCH NICHT FERTIG, ROZBITY DZBAN

PETER:

Przypuśćmy, że pozostawi się sędziemu albo cenzorowi pisma, uważane za przestępcze… W każdym wypadku niepodważalnym jest, że wolno im zabronić wydawania tylko takich książek, których autor POPEŁNIŁ PRZESTĘPSTWO.

DIETER:

O tym, czy treść książki: nowej czy starej, interesującej czy bez znaczenia, pożytecznej lub szkodliwej, a także czy jej autor przemawia słusznie czy niesłusznie, nie może wyrokować inny cenzor niż PUBLICZNOŚĆ. 

GUNTHER:

Jeśli z powodu jakichś pretekstów zabrania się gwałtem jakiejś książki, to jest to zamach na podstawowe prawa Republiki Uczonych. Nauka, literatura i sztuka drukarska, najszlachetniejsze i najbardziej przydatne ze wszystkich wynalazków, dokonanych od momentu wynalezienia alfabetycznej sztuki pisania, nie należą do tego czy innego państwa, lecz do całego rodzaju ludzkiego. Szczęsny to naród, który umie cenić tę wartość, akceptuje ją, pielęgnuje, ośmiela, chroni, i w wolności, która jest jej żywiołem, pozwala bez przeszkód żyć, poruszać się i być.[1]

WIELAND:

A ponieważ żaden człowieczy trybunał nie jest uprawniony do przypisywania sobie prawa do decyzji, zgodnie z którą zależałoby od jego samowoli, ile należy (jak mało lub jak dużo) dać nam światła, to chyba trzeba będzie zadowolić się tym, że każdy – od Sokratesa czy Kanta aż do niezwyczajnie światłych krawców i szewców, bez żadnych wyjątków –  ma prawo oświecać ludzkość, jak tylko potrafi, skoro popycha go do tego jego dobry albo zły duch.

DIETER:

Kto ma prawo oświecania ludzkości?

WIELAND

Ten, kto to potrafi! Oświecenie to taka ilość wiedzy, jaka jest zawsze i wszędzie potrzebna do odróżniania prawdy od fałszu. Wszystkie przedmioty naszego poznania są albo zaistniałą przeszłością, albo też określonymi wyobrażeniami, pojęciami, sądami, wyrokami i mniemaniami. Rzeczy zaistniałe wyjaśnić można wtedy, gdy przebada się je aż do zaspokojenia głodu wiedzy każdego niezależnego badacza. Nie ma lepszego środka, by zmniejszyć masę błędów i szkodliwych złudzeń, zaciemniających ludzki rozum.


[1]      Za Biblią Tysiąclecia, Dzieje Apostolskie 17,28

CORINNA:

Po jakich skutkach poznaje się prawdę oświecenia?

WIELAND:

Kiedy liczba ludzi myślących, badających, pragnących światła stale się zwiększa, szczególnie pośród klasy ludzi, którzy mają najwięcej do wygrania dzięki  NIE-OŚWIECENIU. Niechętnie myślę złe rzeczy o moich współczesnych, ale muszę wyznać, że bezpieczeństwo środków oświecenia, które tak bardzo leży naszemu pytającemu na sercu, mimo woli budzi moją podejrzliwość co do jego uczciwości. Czyżby sądził on, że istnieją ważkie sprawy, które nie wytrzymają naświetlenia? Nie, nie chcemy tak źle myśleć o jego rozumie. Może jednak powie, że istnieją przypadki, dla których zbytnia ilość światła jest szkodliwa, że należy je wyjaśniać ostrożnie i stopniowo? 

Dobrze – tylko nie może to dziać się z oświecaniem, rozumianym jako odróżnianie prawdy od fałszu, przynajmniej w Niemczech, nasz naród bowiem nie jest ślepy jak kret. Byłby to wstyd i hańba, gdybyśmy, po trzystu latach już w pewnym stopniu przyzwyczajeni do światła, nie byli w stanie znieść jasnego  blasku Słońca. Namacalne jest, że są to tylko wykręty poczciwych rodaków, którzy mają osobiste powody, by nie było wokół nich zbyt jasno. Powiedzcie, czyż nie mam racji? Co o tym mniemacie? Czy to sprawka sąsiada, strzygącego uszami? Można przypatrywać się temu z której strony się chce, a okaże się, że ludzka społeczność dzięki tej wolności jest o wiele mniej zagrożona niż wtedy, gdy oświecenie głów i wszelkich poczynań ludzkich traktowane jest jako monopol albo rzemiosło wyłącznie jednej grupy.

CORINNA:

Spośród wszystkich narodów Naród Niemiecki ma znakomity powód, by stać się obrońcą wolności prasy. Naród nasz, w którego łonie zrodził się najpierw wynalazek typografii, a wkrótce potem pojawili się mężni ludzie, dzięki którym przez samo jej swobodne używanie stali się zdolni do uwolnienia połowy Europy od tyranii rzymskiego dworu, do umocnienia praw rozumu przeciwko prastarym przesądom i obudzenia z tysiącletniego snu niezależnego ducha badawczego, który krok po kroku rozszerzał swoje dobroczynne światło na wszystkie przedmioty ludzkiego poznania.

WIELAND:

Jakże nieprzystojne byłoby dla nas pozbycie się własnych dobrodziejstw, zatrzymanie postępu nauk w momencie ich najżywszego rozwoju i wyznaczenie nienaturalnych granic oświeceniu, któremu mamy tak wiele dobrego do zawdzięczenia i dzięki któremu my i nasi następcy możemy sobie obiecywać równie wiele jeszcze lepszego, a które to oświecenie – dzięki naturze ludzkiego ducha – jest równie bezgraniczne jak doskonałość, którą z jego pomocą może  i powinna osiągnąć ludzkość.

Pod słowem „wolność”, do której wszyscy ludzie mają słuszne prawo, rozumiem:

uwolnienie od samowolnej przemocy i ucisku. 

PETER:

Ten sam obowiązek wszystkich członów państwa: być posłusznym zasadom rozsądku.

DIETER:

Nieskrępowane używanie naszych sił, bez jakichkolwiek ograniczeń. 

GUNTHER:

Wolność myślenia, wolność prasy, wolność sumienia we wszystkim, co dotyczy wiary w najwyższą istotę i jej kultu. Wolność, bez której człowiek jako istota rozsądna nie może dojść do celu swego życia.

CORINNA:

A więc wolność, która jest nie tylko zagwarantowana przez konstytucję danego państwa, lecz której właściwego użytku należy uczyć w czasie wychowywania.

WIELAND:

Gdyż WOLNO NAM WIEDZIEĆ WSZYSTKO, CZEGO MOŻEMY SIĘ DOWIEDZIEĆ.  




WPROWADZENIE DO ODCZYTU WIELANDA WOLNOŚĆ PRASY

Szanowni Państwo,

Piętnaścioro zabitych dziennikarzy, stu sześćdziesięciu dziennikarzy i aktywistów online w więzieniu. Barometr organizacji pozarządowej „Reporterzy bez granic” już po dwóch miesiącach wykazuje przerażający bilans. Morduje się ludzi, ponieważ postawili sobie zadanie walczyć o wolność myśli i informować nas wszystkich o wydarzeniach na świecie, klasyfikować je i komentować – również za pomocą satyry. Ośmioro z piętnaściorga zabitych dziennikarzy pracowało dla francuskiego tygodnika satyrycznego „Charlie Hebdo”. Zamach terrorystów islamskich siódmego stycznia 2015 roku na siedzibę redakcji w Paryżu wywołał szok na całym świecie i liczne głosy oburzenia. Zamach, który pokazał, jak kruche jest prawo, które zawarliśmy w naszych zachodnich konstytucjach jako prawo podstawowe, a mianowicie wolność prasy. Prawo, które dla wielu młodych ludzi w tym kraju jest tak oczywiste, że wcale się nad nim nie zastanawiają. Jest to jednak podstawowe prawo – jak pokazał zamach w Paryżu -, o które trzeba codziennie walczyć i którego trzeba bronić. Kiedy Cornelia Sikora zapytała mnie ostatniej jesieni, czy jako redaktor gazety byłbym skłonny powiedzieć kilka słów o dzisiejszym odczycie, oboje nie uświadamialiśmy sobie, w jak dramatyczny sposób temat wolności prasy zyska na aktualności. Możliwe, że spędzilibyśmy wtedy miły wieczór, siedząc wygodnie, słuchając mądrych przemyśleń Christopha Martina Wielanda na temat wolności prasy i poglądów i uspokajali się nawzajem, że wszystko to, o co walczył on w końcu 18. stulecia, dla nas w 21. wieku  jest oczywiste. Tygodnie na początku roku 2015 pokazały, że tak nie jest. Prawa i obowiązki piszących, które formułował obywatel świata – kosmopolita Christoph Martin Wieland, są dziś równie aktualne jak w momencie ich formułowania – w epoce Oświecenia. Wieland traktuje wolność prasy jako jedno z praw człowieka. Człowiek jako istota rozumna ma prawo do wiedzy i prawdy. Dwie ostatnie tworzą podstawę kultury i  oświecenia większości europejskich narodów. Gdyby nie było wolności prasy, rozpanoszyłyby się wkrótce niewiedza i głupota, przesądy i despotyzm. Pisze tak Wieland w 1785 roku w wydawanym przez siebie czasopiśmie „Der Teutsche Merkur”, najdłużej istniejącym i mającym największy nakład  w osiemnastym wieku. Nie zrobił tego bez przyczyny. Sam Wieland padł ofiarą cenzury i palenia ksiąg. Wiele z tego, czego my, redaktorzy i dziennikarze, uczymy się dziś w czasie studiów, co tworzy zasady naszej codziennej pracy, dał nam na drogę Wieland, będący naszym quasi-kolegą, już 230 lat temu.  Piszący powinien zawsze rozpatrywać wydarzenia i tematy z różnych punktów widzenia, żeby uniknąć jednostronności. Musi mieć szczerą wolę mówienia prawdy.  Wieland rozumie przez to, że piszący nie powinien ulegać żadnym emocjom, żadnym stereotypom ani żadnej prywacie. Najwyższym obowiązkiem jest prawdziwość i bezstronność. Formułuje on jednak także ograniczenia. Prasa i opinie nie powinny nikogo obrażać, nie mogą też atakować zwierzchności albo wzywać do przewrotu. Jednakże można by teraz wątpić w to ostatnie, patrząc z perspektywy czasu i wiedzy o minionym stuleciu. W przeciwnym razie żelazna kurtyna wciąż jeszcze przecinałaby na pół Europę. Krytyka istniejących systemów – również przez prasę – przyczyniła się do tego, że żyjemy dziś w oświeconej i wolnej Europie. Żądanie Wielanda, by prasa i swobodne opiniowanie  nie obrażały nikogo osobiście, wydaje mi się dziś bardziej aktualne niż kiedykolwiek.  Zbyt często w coraz bardziej pospiesznym świecie medialnym ważniejsza jest osoba niż sprawa. Tylko wtedy, kiedy jakaś historia roi się od znanych osób – tak brzmi credo ludzi mediów – ma ona w ogóle szanse na przeczytanie, zobaczenie albo usłyszenie. Nie muszę państwu mówić, że przy tym niektóre media z upodobaniem się zagalopowują. Wskutek istnienia internetu i portali społecznościowych stawia się ludzi pod medialnym pręgierzem w ciągu bardzo krótkiego czasu, nie dając im szansy na zareagowanie w porę. W epoce cyfryzacji   każdy obywatel jest dziennikarzem i może produkować ofiary mediów, niekiedy anonimowo. Rozpowszechnianie opinii i oskarżeń jest niemożliwe do kontrolowania i w większym stopniu nieodwracalne niż w czasach „tylko” drukowanych gazet o ograniczonym zasięgu. To, co dziś zostało raz napisane, jest stale dostępne i to na całym świecie – i prawie niemożliwe do wymazania. Niektórzy ludzie mediów nie zadają sobie nawet trudu, by uczciwie zbadać dany temat, lecz przejmują bez sprawdzania to, co serwują im inni za pomocą mediów elektronicznych. W wyścigu o to, kto będzie szybszy albo głośniejszy, brakuje niekiedy czasu na analizę istniejących stwierdzeń. A najgorsze jest to, iż rzeczywistość jest o wiele mniej spektakularna niż rzekomy skandal. Zgodnie z mottem: przecież nie zepsuję sobie mojej świetnej historii  sprawdzaniem, czy jest prawdziwa. Dlatego bardziej niż kiedykolwiek potrzebujemy oprócz wolności prasy, broniącej się przed cenzurą i naciskami, prasy odpowiedzialnej.

Na początku wspomniałem o piętnaściorgu dziennikarzach, zabitych w roku 2015. Czy takie akty przemocy możliwe byłyby również w Niemczech? Rok temu dałbym raczej odpowiedź negatywną. Jednak odkąd samozwańczy zbawiciele ojczyzny i zwolennicy teorii spiskowej co tydzień przeciągają ulicami, wrzeszcząc: „Prasa kłamie!”, umacnia się moje wrażenie, że każdy dziennikarz, który odnosi się krytycznie do ich uproszczonego obrazu świata, może stać się obiektem ich nienawiści. Przykładem na to są prawicowi ekstremiści, którzy na początku roku 2015 próbowali zastraszyć krytycznie nastawionego dziennikarza, rozpowszechniając sfałszowany nekrolog z jego nazwiskiem. Są to przypadki, które wywołują okrzyki oburzenia i skłaniają polityków do przyzywania w ich pompatycznych mowach  najwyższego dobra: wolności prasy. Mało natomiast słychać o codziennej walce o  tę  samą wolność w niemieckich redakcjach. Dzieje się to bowiem w znacznie subtelniejszy sposób: na każdego zawodowego dziennikarza w Niemczech przypada już więcej niż jeden PR-owiec. Próbują oni w interesie swoich mocodawców z kręgów polityki i gospodarki umieszczać w środkach przekazu ich przesłania i życzenia. Przy tym od dawna nie chodzi już o oczywistą kryptoreklamę czy też prostackie urabianie opinii, które można łatwo rozpoznać. Branża PR stała się w ostatnich dziesięcioleciach lukratywnym interesem, gdzie roi się również od profesjonalnych dziennikarzy, świetnie wiedzących, na jakie smaczne kąski reagują koledzy z prasy, radia i telewizji. Chcę przez to powiedzieć, że w branży informacyjnej, coraz bardziej nacechowanej pośpiechem i presją kosztów, redaktorom jest coraz trudniej odróżniać dobrze zrobiony PR od rzetelnej informacji. A w razie wątpliwości odwołują się oni do niesprawdzonych wiadomości, ponieważ jest to wygodna i szybsza metoda. Na tym tle mógłbym bez trudu wyobrazić sobie niejakiego Christopha Martina Wielanda o określonych poglądach jako redaktora w 21. wieku. Razem z jego prawami i obowiązkami, które w latach osiemdziesiątych 18. wieku pozostawił w spadku piszącym, byłby dobrym i poszukiwanym doradcą w dzisiejszych redakcjach. Dlatego, drogi kolego Wieland,  oddaję Ci głos. Dziękujemy.